sobota, 25 kwietnia 2009

KWIATY Azji południowo-wschodniej

przeglądając przed chwilą tematy naszego pokazu slajdowego, próbując wybrać temat na kolejną notkę na blog, poczułam szczególną chęć napisania i pokazania kwiatów Azji pd-wsch. przy okazji z kwiatami w moim życiu wiąże się coraz to bardziej wyłaniająca się historia.

zawsze lubiłam kwiaty - wąchać je, oglądać, dotykać. uwielbiam też naturalne ekstrakty zapachowe z kwiatów. 3 lata temu, w czasie podróży po Indiach, a konkretnie w drugim miesiącu podróży, w czasie wizyty w Ashramie Sri Aurobindo w Pondicherry, przeżyłam coś wybitnie mistycznego z udziałem kwiatów:

w Asramie Sri Aurobindo rosnie mnostwo kwiatow, a w glebi ogrodu stoi miejsce zwane przez mieszkancow Samadhi (Skupienie). jest to kamienna plyta na ktorej ulozone sa w mandale kwiaty, zroszone woda, swieze, pachnace i promieniujace zyciem. ludzie przychodzacy do Asramu jako pielgrzymi podchodzili do Samadhi, klekali i zanurzali dlonie w platki kwiatow. zrobilam to samo z chec przyblizenia sie i poznania tego co tam wlasciwie jest, co oni stamtad czerpia i co jest ich modlitwa. poczulam (fizycznie rzecz opisujac) ciepla energie Milosci pelnej Pokoju i Sily, plynaca z kwiatow przez rece wprost w moje otwierajace sie Serce. :)
wiecej pisac nie bede. jedyne co, to dziekuje z calego Serca ze moglam przypomniec sobie tak piekne uczucie jak Milosc plynaca z Sily Natury, ktore gdzies wczesniej zapodzialo sie wsrod lekow, pedu i zagmatwania.
tak wtedy opisałam to zdarzenie. ostatnio to do mnie wraca. fascynacja kwiatami i ich pięknem. zatem chcę się nim podzielić, opisując parę wybranych kwiatów Azji, które spotkaliśmy na naszej drodze podróży.

chyba najbardziej rozpoznawalnym i eksponowanym kwiatem azjatyckim jest orchidea (obok lotosu, oczywiście). ludzie hodują ten kwiat małym wysiłkiem w koszyczkach, przytwierdzonych do sufitów i belek poskręcanymi drutami. kwiat dobrze sobie sam radzi, bo powietrze jest wilgotne, a powietrzne korzenie żywią się tą wilgocią bezustannie.
najwięcej orchidei spotykaliśmy w miastach, jako ozdoby, oraz na Flower Festival w Chiang Mai ;). ta fotka pochodzi z ogrodu orchideowego w Singapurze, uprawianego na szczycie świątyni buddyjskiej w chinatown.

to, co uwielbiam i nad czym medytuję, to fakt, że kwiaty są takie.. otwarte.
lotos, symbol buddyjskiego osadzenia, często przedstawiany jako siedzisko medytującego Buddy, który staje się jego zwieńczeniem. lotosy są także hodowane, zdarzają się czasami na stawach, a często są umieszczane przez ludzi w ogromnych donicach pełnych wody i zielonej rzęsy. jest to też jeden z darów świątynnych w religii buddyjskiej.
wnętrze lotosa przypomina kosmiczną mandalę, emanującą kolorem jak jakimś niesamowitym rodzajem energii!
kwiat ten jest też czasami elementem kuchni azjatyckiej: pędy i "makówka" są przysmakami, mimo że smaczne za bardzo nie są (raczej straszliwie gorzkie). z lotosu można też zrobić całkiem ciekawą w smaku herbatę, którą możemy na szczęście spróbować, udając się do porządnej wienamskiej knajpy w naszym kraju (na pewno jest w Co Tu koło De Gaulle'a w Wawie ;) ).

kwiaty są nieobliczalne - niektóre z nich kwiatną jedynie.. w nocy! większość kwiatów na noc się zamyka, a ten, rosnący na drzewach plaży Ko Tao, rozkwita i pachnie niezwykle intensywne jedynie ciemną nocą. jest wielkości dłoni, a wygląda nieziemsko.. a właściwie bardzo ziemsko - tylko może my tej ziemskości nie widzimy tak często, siedząc w miastach, betonowych światach, tak różnych od wiecznie zmiennej, elastycznej, zielonej i pełnej tętnienia życia przyrody..
nad ranem znajdowałam te kwiaty na piasku plaży, pod gałęziami. zdążyły już lekko zwiodczeć od odłączenia od wododajnej gałęzi drzewa. gdy brałam ten kwiat do ręki, jego pręciki sprężyście kołysały się jak nic innego. zapach już zamierał, a płatki były przybrudzone ziemią. ten kwiat sprawiał wrażenie anioła wśród kwiatów, stróża nocy.

idąc ulicami Siem Reap w Kambodży, nagle stanęłam oniemiała, porażona widokiem białego hibiskusa. może ktoś z Was wiedział, że są nie tylko czerwone i różowe, ale ja nie. obok były też pomarańczowo-żółte. nigdy w życiu takich nie widziałam. z opakowania na herbatkach w sklepach wiadomo, że są czerwone hibiskusy. ;) cieszę się, że udało mi się ten mit obalić w tym podróżującym umyśle.
jedną z dziko rosnących roślin, spotkaną na Borneo w dżungli Parku Narodowego Bako, była ta, zwieńczona różowym kwiatem, który wykorzystał trochę wolnego miejsca na ścieżce, by sobie zawisnąć.
chodząc po Phnom Penh, widzieliśmy parę razy dziwne drzewo z przedziwnymi kwiatami, którego nigdzie indziej w tej liczbie nie spotkaliśmy. napotkana dziewczynka, która ganiała sobie wokół świątyni nieopodal, wspięła się na drzewo i zerwała dla nas kwiat, widząc jak jesteśmy nim zainteresowani, po czym zniknęła gdzieś za bramą, co jakiś czas zaglądając przez płot na małe kocię, które straszliwie miałczało, wzywając matkę, aż w końcu zaopiekował się nim biedak z dzieckiem, leżący na kawałku brudnej maty po drugiej stronie muru. a oto kwiat:
po rozkwicie, ukazuje przedziwne macki, którymi są pręciki. bardziej to przypomina wg mnie frutti di mare, niż coś co może rosnąć na drzewie ;). im częściej widywaliśmy to drzewo przy świątyniach kambodżańskich, tym lepiej rozumiałam, że to drzewo jest uważane przez nich za święte. dla mnie jest przynajmniej enigmatyczne.

kwiatów nie było tam bardzo dużo, może ja je po prostu z wielką fascynacją i często pokazywałam na tym blogu. :) z resztą Maciek wypomniał mi, że przeze mnie będziecie myśleć, że w Azji na każdym kroku są kwiaty. cóż, w niektórych miastach na każdym kroku faktycznie wiszą orchidee, ale jak zrobi się kolejny krok i wyjdzie poza zaciszną uliczkę, to kwiaty zwykle się kończą. w dżungli też raczej nie ma dużo kwiatów. czasami zdarzają się w miejscach szczególnie wilgotnych, np. całe połacie ślicznie pachnących, kwitnących ziół, przy wodospadzie Thi Lo Su przy Um Phang. niemniej jednak każde spotkanie z kwiatem jest fascynujące. podobnie jak u nas, w Polsce! nieprawdaż? :)

3 komentarze:

Anonimowy pisze...

kfiatty :-)

Anonimowy pisze...

Podobają mi się te opisy i zdjęcia pięknych kwiatów,
pięknych krajobrazów i
pięknych ujęć rzeczy przeciętnych. Na tym właśnie polega coś, co nazywam wewnętrzną urodą życia:) Gratuluję.
Naiwnoscią byłoby sądzić,
że rzeczy piękne i piękne na przeciętność spojrzenia są rozsiane po Ziemi w nadmiarze:))). Dlatego doceniam bardzo te Twoje rarytasy, i proszę o jeszcze.
iwakoz

kqyava pisze...
Ten komentarz został usunięty przez autora.