piątek, 6 kwietnia 2012

Bhaktapur

Wielkanoc? nie, tu jej nie czuje :) jedyne slady to Wasze swiateczne zyczenia w mojej skrzynce pocztowej. uczcze swieto zjadajac lokalne jajko... i rozwazajac wewnatrz istote powstania z martwych. wszystkim Wam, na drugim koncu swiata, zycze spokojnych swiat, smacznie zastawionego stolu i usmiechu... a przede wszystkim radujacego sie i wdziecznego Serca!

w Nepalu zblizamy sie za to do nowego roku. bedzie sie dzialo! ale opisze jak przezyje ;) planujemy udac sie do Thimbu, malej wioski pod Bhaktapurem, aby dac sie obsypac pomaranczowym pudrem 14 kwietnia i wciagnac w kolorowy wir ulicznych muzykantow.

a co teraz? Bhaktapur. kompletna odmiana po halasliwym zasmrodzonym Kathmandu. wyobraz sobie male miasteczko z wysokimi kamienicami z rudej cegly. na gankach stoja ceramiczne polmiski, miski, wazy. w nich tropikalne rosliny. prad jest tylko sporadycznie. noca miescina zatapia sie w ciemnosciach i ciszy, przeszywanej niekiedy kocimi harcami i psim nawolywaniem. rano, tuz o swicie, uliczki zamieniaja sie w szlaki muzykantow, wyspiewujacych poranek i wygrywajacych rytm, w ktorym powstaje Slonce. witaja wszystkie lokalne swiatynki.

poranek to spotkanie z zamglonym horyzontem. jednak nie jest to tylko mgla z wilgoci, ktora opadla deszczem wczorajszego wieczoru. w calej dolinie Katmandu wypalane sa cegly i gliniane naczynia. dym gromadzi sie w niecce, zaglebieniu miedzy gorami, ktore moge poznac po grubych warstwach pastelowej zieleni rozeslanej na horyzoncie. nagle ostatnia blada warstwa konczy sie i wiem, ze dalej jest juz tylko niebo.

ludzie w Nepalu sa przyjazni. owszem, turystyka pozostawia swoje pietno, jednak nie jest to az tak bolesne jak indyjskie "one rupee" ktore slyszalam na okraglo. targowanie sie jest rzecza codzienna i wydaje sie rodzajem sportu, jak karty, ktore znajduje w kazdym zakatku i kazdej faldzie tego kraju - przypominaja mi biale wszechobecne wlosy kota ;) (pozdro dla Dziuni).

plany: dzis powrot do Katmandu, by odwiedzic Benchen Phuntsok Dargyeling Monastery, tuz obok stupy Swayambhunat. troche shopping time. nastepnego dnia Park Narodowy Shivapuri, w ktorym zostaniemy pare dni, by chlonac nature. nastepnie ciag dalszy shopping time, Thimbu i pomaranczowy proszek w kazdym porze ciala ;) mnostwo muzyki, tanca i spiewu, po czytm caly wieczor mycia ;). byc moze jeszcze raz Bhaktapur i.. ech, ale nie pora teraz o tym myslec.. :)

okazuje sie, ze cale 2,5 tygodnia spedze w okolicach Doliny Katmandu. ten krotki czas to za malo by dotknac wysokich gor. pozostawiam to na kolejny raz - bo ten kraj jest bardzo piekny i chce poznac go lepiej. na spokojnie. nie ma co sie spieszyc. :) 

Mark kroi pomaranczowa papaje i wspoaniale sie przy tym usmiecha, zwiastujac soczysta uczte, symfonie smaku. zaraz pokropimy ja sokiem z limonki i przystroimy miodem z neplaskich kwiatow, by wydobyc najlepsze odcienie... ide na sniadanie. :) smacznego jajka!! ;)

2 komentarze:

iwakoz pisze...

Oleńko,
Twoj blog zawsze mnie zadziwia.
Dziś zobaczyłam opisywany krajobraz i poczułam zapach owocowej uczty:)
Pozdrawiam Was.
iwakoz

Leonard pisze...

o, jeszcze nic nie przegapiłem :)
Będę czekać na foty i noty , hehe