poniedziałek, 9 marca 2009

Park Narodowy Phang Nga

ci, ktorzy jeszcze maja jakiekolwiek watpliwosci czy sie wybrac do tego miejsca, niech zawiesza myslenie i skoncentruja sie na dzialaniu --> JADE!

juz pierwsze chwile w aucie wiozacym nas do portu przynosza zwiastun dreszczyku - krajobrazem sa lasy mangrowe, ktore zawsze wydawaly mi sie tajemnicze w swojej wiecznie zacienionej postaci, gdzie podloze stanowia liczne korzenie i korzonki wbite w wode. potem wsiada sie do lodki i te lasy mozna obserwowac z jeszcze blizszej perspektywy. okazuje sie, ze drzewa maja duze okragle owoce, czasem siedzi na galezi jakis rajski ptak, a nad lasami szybuje orzel, obserwujac swoja potencjalna kolacje. wpatrywalam sie w las w oczekiwaniu na krokodyla lub jakiegos weza i nawet pojawil sie jeden jaszczur.

caly wczorajszy dzien obserwowalam formacje skalne utkwione w wodzie morskiej. na niektorych zboczach rosna krzaki i drzewa, inne pozostaja gole. podobno byly to dawno temu gory ale teraz wygladaja jak kawaly skalne, ktore jakis olbrzym cisnal w wode i zapomnial.w skalach znajduja sie czasami laguny, jaskinie wodne oraz takie, do ktorych mozna wejsc sucha stopa. w takich natykalam sie na liczne stalaktyty, stalagmity i stalagnaty :). wyglada to tak, ze idziesz w ciemnosci, dysponujac punktowym swiatlem latarki i nagle stajesz jak wryta, bo widzisz blyszczacy sie kawal czegos diamentowo bialego, wiekszego od ciebie, wygladajacego magicznie. ksztalty tych formacji nie maja znaczenia ani nic nie symbolizuja, sa to pozbawione jakiejkolwiek interpretacji twory, ktore doprowadzaja umysl ludzki do bezmyslnej przyjemnosci przynoszacej spokoj i wewnetrzne uporzadkowanie przeplatane uniesieniem. :)
na jednej z malych plazy pod wielka skala zjedlismy obiad w trybie wycieczkowym - na kocyku. krewetki tutaj sa dobre i delikatne w smaku - nie wiem jakie sa w Polsce bo dopiero tu sie odwazylam sprobowac owocow morza (angielskojezyczna nazwa jest mniej romantyczna: seafood, czyli morskie jedzenie). Hipopotamek nie mial co robic i z nudow wspial sie na galaz by sobie powisiec i popatrzec na nas z gory. w tle nasza lodka, morze i wodne gory zatoki Phang Nga:

odwiedzilismy tez tzw. wyspe Jamesa Bonda, czyli Ko Tapu lub Ko Nail. wyspa, jak mozecie wyczytac wszedzie, jest znana z tego, ze przebywal w jej okolicy James Bond. wczoraj ja i Hipopotamek tez tam przebywalismy i nawet Maciek to udokumentowal. w miejscu, gdzie agent 007 przechadzal sie po plazy przy wyspie, teraz ulokowal sie rzad kupcow, sprzedajacych perly i pamiatki.

caly dzien spedzilam nad woda, w zwiazku z tym moglam zaobserwowac rozne rodzaje blyskow na wodzie. chcialabym Wam o tym opowiedziec, bo zwykle takich rzeczy sie nie zauwaza w pospiechu, a pospiechu jest duzo gdy sie zyje w zachodnim swiecie. rano woda byla bardzo spokojna, panowala flauta i w tej flaucie mozna bylo dojrzec lustrzane odbicie nieba i skal. Slonce wygladalo w niej jak srebrna, oslepiajaca sciezka. w poludnie woda lekko sie pofalowala i wszedzie gdzie spojrzalam docieraly do moich oczu krotkie i intensywne pociski ze swiatla. w tym momencie przydaly sie okulary przeciwsloneczne :). wieczorem Slonce wysylalo do mnie pojedyncze 'zajaczki', korzystajac z wody jako plaszczyzny na ktorej sie one uwidacznialy. trzeba bylo chwile poczekac na blysk, znikal tez szybko. taka zabawa w kotka i myszke z promykami. o zachodzie morze odbijalo ciemniejszy kolor, prezentujac tylko jasne plamy wysokich chmur. a w nocy rozpetala sie taka wichura, ze przewrocilo pare krzesel i stolow w miejscu gdzie spalismy. woda wygladala wtedy - w blyskach piorunow - jak oszalaly owlosiony potwor ze straszliwa rozczochrana fryzura na glowie. czad ;) swoja droga, juz myslalam ze bedziemy musieli spac w kiblu, bo byl solidnie murowany, a nasz pokoj byl w postaci przyczepionej chatki z bambusa i drewna, a w pewnym momencie burza zaczela podwazac deski podlogi. na szczescie nawalnica przeszla po jakiejs godzinie, pozostawiajac po sobie juz tylko czyste powietrze i blyski piorunow w chmurach. bylo na co patrzec.

no wlasnie, nocowalismy.. ale gdzie nocowac na srodku zatoki? wokol wyspy Ko Pannyi wybudowala sie na palach wyspa morskich cyganow, ktorzy maja tam tez swoj meczet. wczesniej nie widzialam takiej wioski. ludzie zyja tam, jak przypuszczam, z rybolostwa oraz turystyki. blizej osrodka w ktorym spalismy da sie wyczuc nerwowa atmosfere handlu ukierunkowanego na turyste (jak ja tego nie lubie!) ale na szczescie juz pare krokow dalej i uliczke w bok jest spokoj. ludzie przyjazni. uliczki sa szerokie na 2 Europejczykow (lub 3 Azjatow ;)). jedynym transportem szybszym od nog jest rowerek (na rowery normalnej wielkosci nie ma tu miejsca). jest cicho, spokojnie i jakos tak.. przytulnie.

wyglada to co najmniej ciekawie, gdy juz mozna wetknac nos i pozagladac ludziom do domow z "uliczek". w domach sa kanapy, niektorzy maja telewizory (sprawdzilismy ze generator jest umieszczony po niezamieszkalej stronie wyspy, przy drodze ewakuacyjnej w razie tsunami).
cala wioska jest pelna kotow i ptakow w klatkach. widzialam tez hodowane w tekturowych pudelkach orlatka oraz pare kur przeslicznego wygladu. pomiedzy domami na ziemi czekaja lodzie. przyplyw w nocy zmywa wszystkie fekalia i z tego powodu nie ma nawet wiekszego smrodku (chyba, ze sie przyzwyczailam ;)).

z lotu ptaka wyspa wyglada jak kwitnace glony ;) niestety nie potrafie ustalic kto ma prawa autorskie do tego zdjecia, ktore pokazuje Ko Pannyi z gory (tak to juz jest w Internecie, dlatego moje zdjecia sa w wiekszosci podpisane, zeby nie bylo takich watpliwosci):
na sam koniec, juz rano, po drodze do miasteczka Phang Nga, zobaczylismy jeszcze jedna rzecz z rasy tych, ktorych nie oglada sie raczej codziennie. byly to naskalne malowidla pierwotnego czlowieka, pokrywajace wneke w jednej z nadwodnych partii wysokiej skaly. czesto gdy jestem na wodzie zastanawiam sie nad tym, co jest pod woda: ile metrow do dna, co pod mulem.. jedna z wysp miala 'piasek' w postaci.. muszelek i kawalkow masy perlowej. w srodku innej wyspy byla piekna jaskinia, a na jej koncu jakis ptak, malpa i cykady stworzyly niesamowity zestaw dzwiekow, ktore opowiadaly o glebokim duchu Natury. chcialoby sie poetycko zapytac: o czym spiewa morze? moze gdy przyjade w te rejony kolejny raz, tym razem z porzadna maska do snorkowania, zglebie bardziej ten temat.

cala wycieczka byla co najmniej ciekawa. zobaczenie tych wszystkich cudow zajmuje jeden dzien i kosztuje, razem z noclegiem i wyzywieniem, 95PLN od osoby (gdy sie ladnie usmiechamy o znizke albo pan w agencji ma dobry humor lub chce nas skusic). gdy juz tutaj kogos zawiedzie ciekawosc, niech zostanie na noc w wiosce - warto! krotka wizyta jest po prostu za krotka. najlepiej taka wycieczke wykupic bezposrednio w miasteczku Phang Nga, bo z Krabi czy Phuket jest po prostu drogo i krotko. tyle wskazowek dla ciekawskich.
dzis jest 9 marca. nie moge jakos uwierzyc, ze jest marzec. rzadko zwracam uwage na to ktory jest dzien, a najrzadziej juz wiem ktory jest dzien tygodnia. otoz dzisiaj jest poniedzialek - tak sie okazuje, tak mam napisane w telefonie. wyobrazacie sobie to, te pozaczasowosc? :)

12 komentarzy:

Anonimowy pisze...

Pozaczasowość jest łatwym do osiągnięcia stanem - w porównaniu do powrotu w strefę czasu, obowiązków i pośpiechu. Tak to czasami widzę, niesiony praktyką mego życia. ;-) A wracając do Twego blogo-świata-opisania, to niezmiennie lubię jego nastrój i detale. Dziś też złapałem się, ze nie mogę się doczekać na relacje...
I teraz czuję sie jak najedzone zwierzątko. / T.

Unknown pisze...

Kobieto, zawiń się już dziś w jakiś czador albo najlepiej grubą folię, żebyś jeszcze przed wylotem do Polski trochę zbladła. Jak przyjedziesz tu z tą opalenizną, to Cię ludzie na ulicy z zawiści zjedzą!

"Naskalne rysunki człowieka pierwotnego"...dobra,dobra, widziałam takie u wejścia do jednej z jaskiń w naszej rodzimej Jurze. Fioletowy człowiek pierwotny gonił z pierwotnym oszczepem fioletową krowę z napisem "MILKA" na pierwotnym grzebiecie...(Dysponuję dokumentacją fotograficzną,żeby nie było.) :)

Anonimowy pisze...

Tu 0007 Salamis
....zastanawiam sie o czym spiewa deszcz bebniacy po oknie?
O! A teraz o czym spiewa pac pac sniegu na oknie?
A czemu ten spiew tak ciagly i monotonny?
Pewnie to wszystko tu spiewa o przedwiosniu i o marcu w krainie naszej........ACH!
koniec odbioru

kozica! pisze...

Tomek --> ciesze sie :))) kolejna relacja bedzie ze szpitala ;) Maciek padl a ja sie opiekuje

Paulina --> poprosze dokumentacje foto bo nie wierze ;), co do opalenizny to faktycznie bede wsrod bladasow wygladac jak Lepper ;P

Salamis --> ty lepiej trzymaj kciuki zeby snieg spadl jak wroce! juz niedlugo spotkasz sie z Hipopotamkiem to ci wszystko opowie jak bylo ;)

Leonard pisze...

Z taka opalenizna to nie ma co startowac na salony w Bangkoku. Tutaj wszystkie laski kombinuja jak sie wybielic.

Za to w Polsce zrobicie furore;-))

Czyli warto jechac do Phang Nga. I faktycznie niedrogo....

duzo zdrowka-:)

Rouvy Explorer pisze...

No cóż następnym razem :P

kozica! pisze...

hc --> podaj mi prosze swoj email, moj mozesz znalezc w profilu po lewej stronie. mam pytanko na priv.

Michal --> nie moge zajrzec na Twoj blog, masz zablokowany profil. podasz mi adres?

Leonard pisze...

huevos2008@gmail.com
chyba wkrotce spakuje sie i pojade na jakas wyspe. zrobil sie okropny upal w Bangkoku.

Anonimowy pisze...

Gęsi wracają! Słyszałam i widziałam: trzy wielkie klucze nad moim mokotowskim podwórkiem wczoraj wieczorem! Najpiękniejsza muzyka!
P.

kozica! pisze...

my tez wracamy juz niedlugo - i dobrze. napisze za jakies 2-3 dni, na razie siedzimy w szpitalu, Maciek choruje ale juz na szczescie blizej jest konca. trzymajcie kciuki i pozdrawiam serdecznie z Nakhon Si Thammarat :)

tonkpo pisze...

i co z Tym mackiem :) Ręce bolą już od tych kciuków ;-)

kozica! pisze...

Maciek mial denge, jutro na 90% wychodzimy. wiecej napisze z BKK. pozdro i dzieki za kciuki :)