po skomplikowanym, ale tanszym od tego prostrzego, dojezdzie, zainstalowalismy sie w bambusowej chatce bez pradu za 15PLN (na 2 osoby). w restauracji porcje byly takie jak 3 przecietne, a ceny takie jak 1,5 przecietnej, wiec w sumie sie oplacalo. a zarcie bylo przepyszne.... gdzie jest ten raj? no coz, jesli w swojej wyobrazni wymazecie male biale skorpiony, ogromne karaluchy, kraby z ciemnej "lazienki" i inne takie lokalne zwierzeta, to mozemy Wam zdradzic, ze ten raj to chatki Bo Daeng na Ko Jum, gdzie gromada radosnych cyganek zawiaduje grubiutka i slodka Deela i wtorujaca jej smiechem rodem z dobranocek - Rosa!
Ko Jum codziennie obdarzalo nas widokiem na pobliskie Ko Phi Phi zaladowane po czubek turystami placacymi fortune by opalac sie jeden na drugim. ladnie to wygladalo, gdy saczylo sie shake z mango za 2,50PLN, patrzac na zachod Slonca. a kazdy zachod jest inny i kazdy jest sliczny. z reszta nie tylko zachod, w ciagu dnia tez jest slicznie :) czasem na horyzoncie widac deszcz przesuwajacy sie powoli, a czasem lekko oslepiajace odblaski swiezego poludniowego swiatla.
widzicie Ko Phi Phi? fragment tam po prawej stronie:
na Ko Jum dowiedzialam sie czegos wiecej na temat sytuacji ludzi z wysp dotknietych tsunami. niestety nie jest fajnie - kazda rodzina (a rodzina to czesto parenascie ludzi) dostala jednorazowo 200PLN jako zapomoge od rzadu. oczywiscie to prawie jak nic. prawo w Tajlandii jest takie, ze jesli przez 4 lata teren nie jest uzywany i gospodarowany, to przechodzi on w rece panstwa. w takiej sytuacji po tsunami wiele rodzin, ktore prowadzily restauracje, noclegi lub inne uslugi, pozostalo w samotnosci na lodzie, gdzie kazdy krok prowadzil do upadku. tylko niektorym ciezka praca udalo sie odbudowac swoje zycie, czyli swoja prace. inni stracili teren bo zabraklo im pieniedzy na odbudowe (bo co to jest 200PLN na rodzine po takim kataklizmie?!) i teren przeszedl w rece panstwa, po czym przeslizgnal sie z tych lepkich lapek w lapy duzych firm, ktore wybudowaly drogie i luksusowe wille, wynajmowane za cale fortuny bogatym turystom (albo tez pewnie politykom). w ten sposob zniknal swiat tanich i przyjaznych noclegow na Ko Phi Phi i wielu pobliskich miejscach dotknietych katastrofa. dlatego Deela z chatek Bo Daeng odlozyla na bok prace nauczycielki i przyjechala pomoc rodzinie prowadzic interes. zasadzila nowe drzewa, odbudowala zniszczenia. na naprawe lodzi nie natraczylo pieniedzy do teraz, pozostawila ja wiec jako dowod na niewystarczajaca pomoc rzadu, do ktorego cala wyspa pisze petycje wzywajace do pojawienia sie osobiscie na miejscu. najpelsze jest to, ze na Ko Jum byly 3 wioski ale rzad przez 4 lata nie przyjmuje tego do wiadomosci, w zwiazku z tym pomoc kierowal tylko to 2 wiosek od ktorych sa nazwy wyspy i ktore widnieja na mapach. coz, zycze tej rodzinie powodzenia i wierze ze sie uda, bo to sa bardzo pozytywni i silni ludzie i wyjatkowo spokojne miejsce.
a teraz, by tradycji stalo sie za dosc, publikuje zdjecie swoich stop w towarzystwie tradycyjnego sarongu w kwiaty:
3 komentarze:
Hura! niech zyje (jednak) cywilizacja, ktora to,
znow nam Kozice na necik przyniosla!
caluje
iwakoz
ps Na zdjeciu z Toba, chmura w tle wyglada jak Twoj cien.
Jak Ty to robisz?
O, latajaca Kozico!
Jedna z Twoich najlepszych relacji. Ciepła, refleksyjna, wyciszona. No i ten znakomity fragmencik, który sobie skopiowałem do folderu "najpiękniejsze cytaty, maksymy" -
...niestety nie zdążyłam się spytać kogokolwiek o znaczenie tych nazw, ponieważ na tej wyspie czas nie istnieje, wiec nie mogłam z tym zdążyć...
Naprawdę piękna myśl.
pozdrawiam
Tata Maćka
dziekuje, ciesze sie :)
Prześlij komentarz