wtorek, 24 lutego 2009

Lampang

w Lampang bylismy nie palietam juz kiedy, w kazdym razie pomiedzy Chiang Mai i Mae Sot.

samo miasteczko Lampang jest ciekawe przynajmniej z powodu pieknej architektury, a szczegolnie ciekawa jest swiatynia pod Lampang. niektore budynki w starszej czesci miasta, blisko rzeki (a raczej kanalu, sadzac po wygladzie i zapachu), przypomnialy mi te drewniane domy na Litwie, ktorych wykonczenia zostaly wyrzezbione na wzor koronki, co w koncowym efekcie powoduje zachlysniecie sie z zachwytu gdy sie taki dom ujrzy tuz przed soba. koronki zamiast balustrad, koronki wokol okien. slicznie odnowione, odmalowane. nie ma tych domow duzo ale i tak jest bardzo milo na tych parenascie popatrzec. nie ma co ukrywac, skojarzyly nam sie z Europa i od razu poczulismy sie chociaz troszke bardziej swojsko..
Lampang organizuje, na wzor Chiang Mai, niedzielny targ uliczny. w Azji Pd-Wsch nauczylam sie traktowac targi jako zjawisko a nie tylko miejsce kupowania i sprzedawania. wieczorna ulica ze stoiskami w Lampang byla bardzo przyjemna, oczywiscie pelna ulicznego jedzenia (ktorego Sanepid w Polsce by nie przepuscil mimo ze wyglada smakowicie i schodzi szybko, czyli jest swieze) i oczywiscie pelne ubran za grosze, pierdulek, lampek, butow, zabaweczek, plyt z karaoke (to ulubiona forma spotkania z muzyka tutaj).

a propos muzyki: w Tajlandii oraz w innych krajach ktore odwiedzilismy nie zauwazylam specjalnie duzo muzyki zachodniej. przeciwnie, wszedzie gra i spiewa muzyka lokalna, najczesciej w postaci plyty VCD albo DVD z karaoke: leci teledysk (czesto komiczny, prawie zawsze o zdradzie lub zakochaniu) a pod spodem widac zmieniajace sie slowa. mozna sie z tym spotkac wszedzie: sklepikarze umilaja sobie czas sluchaniem muzyki lub wspolnym z nia spiewaniem, w autokarach puszczaja ja kierowcy lub bileterzy, na kazdym dworcu jest jakis ekran z karaoke. w niektorych barach rowniez, szczegolnie tych nie dla turystow. ani razu nie uslyszalam angielskiej czy innej piosenki tutaj w Tajlandii od czasu gdy wyjechalismy z Ajuthaji - tam te piosenki spiewal jakis Taj w ramach zabawiania klientu bubow dla zachodnich turystow. lokalni po prostu nie sluchaja zachodniej muzy. i moze przez to, ze jej nie sluchaja, to zachowali swoje tradycyjne oryginalne brzmienie w kazdej, nawet typowo rozrywkowej, piosence.

a teraz z powrotem do Lampang, tym razem pare kilometrow za miasto, do swiatynii Wat Phra That Lampang Luang, czegos takiej klasy jak nasza Jasna Gora. oto wejscie do najwiekszej swiatyni:
w krajach buddyjskich przed kazdym watem zdejmuje sie buty.

w tej samej swiatyni, tyle ze na drugim koncu budynku, dzieja sie bardzo ciekawe rzeczy. ludzie zakladaja na swoje glowy bele z zoltym materialem podczas gdy mnich buddyjski ich blogoslawi i odprawia modly. to tak jak chrzescijanskie swiecenie woda poprzez chlustanie miotelka:
ludzie masowo skladaja w ofierze kadzidla i kwiaty. chwile medytuja, obchodza ogromna stupe dookola, niektorzy modla sie na glos chodzac. jest ona ogromna i pokryta metalowymi platami, a na znak swietosci obwiazano ja zoltym materialem. a przy stupie stoi sobie Maciek :)
troche blizej glownego oltarza wisi na kracie belka. belke bierze Tajka i rozklada na niej horyzontalnie rece, jak Jezus na krzyzu, czesto jeszcze silniej naciagajac dlonie ku koncom belki. patrzy sie na oltarz i gleboko sie modli. trwa to przynajmniej 10 minut. jej chlopak czeka obok i czasem robi zdjecia telefonem komorkowym. mamy teorie ze w ten sposob moze rozciagac klatke piersiowa i czuc sie bardziej "otwarta", glebiej oddychac - oczywiscie poza psychicznym doswiadczeniem glebokiej kontemplacji!
w jednej ze swiatynek w tym zespole swiatyn stoi duzy zloty posag Buddy i zatrzymuje wszelkie mary, czyli demony kazdej postaci, takze te najbardziej pospolite. ktos w podziece powiesil na jego kciuku pachnace kwiaty jasminu.
buddysci wrzucaja pieniadze do urn, wieszaja banknoty na patykach, zktorych formuja sie kolorowe papierowe krzaki u wejsc do swiatyni, ofiarowuja piekne kwiaty orchidei, jasminu, lotosu, kolorowe liscie, trociczki (czyli kadzidla ;)), pala swieczki przed posagami Buddy, oblepiaja posagi zlotymi kwadracikami. atmosfera buddyjskich swiatyni jest zawsze spokojna i zywa tym spokojem. swiatlo jest przyjemnie przyciemnione i czesto ocieplone zlotem ktorym pokryty jest posag. a Budda zawsze jest lekko usmiechniety, uwolniony od cierpienia, bo zatrzymal wszystkie mary. przypominam, ze Budda byl prawdziwa postacia, ksieciem zyjacym jakies 2552 lata temu na terenie obecnego Nepalu. nazywal sie Siddhārtha Gautama i poswiecil swoje dorosle zycie medytacji, szukaniu drogi wyzwolenia od cierpienia oraz nauczaniu. i udalo mu sie! :)
na koniec napisze Wam o kolejnej nadzwyczajnej ciekawostce, ktorej doswiadczyl Maciek na terenie swiatyni w Lampang. ja niestety nie miglam zobaczyc tego na wlasne oczy, poniewaz wstep do malej budowli z tym zjawiskiem jest kobietom zakazany (phi!). otoz jest tam malenka budowla w ktorej miesci sie zaledwie pare osob. po zamknieciu drzwi, przyzwyczajonym do jasnosci oczom, powoli ukazuje sie dziwny obraz: na przescieradle rozpostartym na scianie na przeciw wejscia wyswietla sie rozmazany obraz tego, co aktualnie dzieje sie przed stupa, ktora jest na przeciwko budyneczku. struzka swiatla wpada do srodka tylko poprzez malutka dziurke nad wejsciem. ja bylam na zewnatrz i widzialam, ze wejscie bylo ukryte w cieniu, bo Slonce bylo od drugiej strony budyneczku. Maciek wchodzil tam wiele razy i testowal jak to dziala, wkladal paluchy w te dziurke nad drzwiami, machal, zaslanial, myslal, ale nie wymyslil dlaczego to dziala. w dziurce nie bylo zadnego szkielka. nie wiadomo o co chodzi ale robi to wrazenie!

to tyle, zostawilismy to miejsce dawno za soba ale nadal robi mi sie cieplo i milo gdy je wspominam. mimo iz dojazd do swiatyni jest zagmatwany (wygodniccy niech wykupia sobie przejazd z jakas wycieczka), to WARTO tam pojechac przynajmniej dla samego poczucia atmosfery tego, badz co badz, swietego miejsca!

1 komentarz:

Anonimowy pisze...

Nie wiem, czy to właściwe rozwiązanie zagadki, ale skojarzyło mi się z "camera obscura". To była taka wczesna wersja rozwojowa współczesnej fotografii. O ile dobrze pamiętam, to istniały nie tylko wersje pudełkowe, ale również stałe instalacje w postaci specjalnie przysposobionej szopy. Coś na kształt tej świątynki :-)
/ T.