wtorek, 16 grudnia 2008

Kuching

na poczatku BARDZO dziekuje mojej rodzinie oraz Paulinie za jedzenie. Paulina nagrala mi prawdziwa opowiesc o polskim barszczyku a rodzina zfocila pizze i placuszki. cudowne! takze chetnie sie dowiem co inni jedza na obiad!

a teraz do opowiesci. bede sie streszczac, bo duzo sie tego nagromadzilo a malo bylo okazji by zlapac internet w dziczy albo bedzie malo w drogim Brunei, przez ktore zaraz smigniemy.

Kuching - "miasto kotow", kulturalna stolica stanu Sarawak, do ktorego otrzymuje sie osobna wize. w Sarawaku sprzedaje sie glownie kulture w wydaniu wesolomiasteczkowym. wizyty w dlugich lokalnych domach (tzw. longhouse), grajacy na ulicy prawie nadzy faceci z plemienia Orang Ulu (jednego z 4 ktore zachowaly swoja tradycje taneczno-muzyczna), masa chust z nadrukiem "Sarawak", atrapy instrumentow, kolorowe stroje tancerzy. na szczescie nie ma przyklejonych usmiechow :). na szczescie czesto sa prawdziwe usmiechy! :))

wejscie do domu plemienia Orang Ulu w Wiosce Kulturalnej Sarawaku:


generalnie w samym Kuching nie spedzalismy duzo czasu. miasto kotow okazalo sie opustoszale z kotow, za to z ogromnymi 2 pomnikami tych zwierzat tuz przy promenadzie. wlasnie wlasnie, promenada przy rzece wieczorem jest bardzo przyjemnym miejscem, gdzie czasami spotyka sie prawie nagich tubylcow, grajacych przepieknie na lokalnych instrumentach strunowych... filmik nagrany, bedzie na pokazie. to, co szczegolnie zapamietalam z samego Kuching, to pana z dymiaca rura o swicie ("pan rano chodzi i smrodzi, ja pierdziele - o co chodzi?") zabijajacego zarodzie komarow przenoszacych denge (goraczke krwotoczna), przemila promenade, budujacy sie po drugiej stronie rzeki budynek centrum legislacyjnego z pozlacanym dachem oraz chinska uliczke Carpenter, przy ktorej nocowalismy, pelna chinskich sklepikow z drogimi kamieniami szlachetnymi i tanimi lekami medycyny tradycyjnej. bylismy tez w kinie na malezyjskiej komedii "Los dan faun" czyli 'lost and found' (przeczytajcie to szybko, wyjdzie to samo co malezyjskie - tak tu jest w wieloma nazwami, pisownia inna a fonetycznie to samo!). bylo zabawnie!!! nie zrozumielismy oczywiscie nic (nawet wstawek ze zmixowanego malezjo-angielskiego), film nas jednak bardzo momentami bawil. zobaczylismy przy okazji przerysowana stereotypowa postac Amerykanina (macho zalatwiajacy kazda sprawe spluwa, ignorant i agresor) i Taja (szef restauracji, ktory okazal sie Tajem, mowi: "prosze, ja wszystko naprawie, bo mnie deportuja z powrotem do Tajlandii!!!!"). kobiety na filmach malezyjskich sa zwykle straszliwie pindowate, zlosliwe, maja NIESAMOWITA mimike pelna zawisci pomieszanej z satysfakcja na zmiane z kocieniem sie do facetow w celu manipulacji, afaceci zwykle sie daja manipulowac. taki obraz Malezji wylania sie z TV ;P (zebyscie widzieli te seriale!!!!).

Kuching bylo nasza baza wypadowa. opisalam juz Park Narodowy Bako notke nizej. pojechalismy tez zobaczyc Centrum Rehabilitacji Orangutankow (orangutanow oczywiscie, ale nazywamy je zdrabniajac, by sobie zycie tu oslodzic ;) i Wioske Kulturowa Sarawak (Sarawak Cultural Village), czyli zywe wesole miasteczko o zabarwieniu edukacyjnym na temat lokalnych wytepionych plemion. plemiona zostaly wytepione miedzy innymi w imie pozyskiwania drewna i ropy z lasow deszczowych. to oczywiscie nie przeszkadza Muzeum Etnograficznemu prezentowac calkiem sporej wystawy na temat dumy z zasobow naturalnych ropy na terenie Sarawaku. wystawa jest pelna zdjec i modeli platform wiertniczych na wybrzerzu, informacji o liczbie hektartow przeznaczonych pod wycinke oraz eksploatacje ropy. zauwazylismy tez, ze tutejsze rozumienie ekologii jest dosc powierzchowne. parki narodowe wszedzie opisuja sie jako promujace ekologie a kazda mapka jest szczelnie zapakowana w zgrzewany plastik, a przy kupnie dostaje sie foliowke. sa tez inne przyklady, ktorych nie bede teraz wymieniala, napisze tylko ze odwiedzone przez nas Centrum Rehabilitacji Orangutankow jest centrum REHABILITACJI tylko dlatego, ze ludzie wycieli im w pien dla zysku miejsce, gdzie zyly naturalnie. w kazdym razie widac potrzebe edukacji ekologicznej na glebszym poziomie..

2 komentarze:

Anonimowy pisze...

nio, a myślałem, żeście nas raczyli zaniechać ;) A tu co? Są! i to - przynajmniej Ola - w super formie.
Serdecznie pozdrawiam znad gołąbków tradycyjnie przysposobionych przez moją mamę. Papa!
/T.

Anonimowy pisze...

Super Olu,
smigajcie po dziczy goracej i zielonej,
a my tu,
po dziczy zimnej i szarej....
iwakoz