czwartek, 27 listopada 2008

Hat Yai - przystanek przesiadkowy do Kuala Lumpur

szybka rozgrzewka: superostre zarcie w przydroznym barze (w efekcie zjadlam ryz spod spodu, ktory zdazyl juz nasiaknac sosem z chilli i tych malych rybencji po lewej ;):

jestesmy obecnie w Hat Yai. wiele z Was sie o nas martwi. nie martwcie sie - robimy wszystko zeby bylo nam bezpiecznie, to znaczy wyjezdzamy z Tajlandii. tak jak napisalam w poprzedniej notce, nasz cel to Kuala Lumpur w Malezji. jutro mamy super ekskluzywny autobus do tego miejsca, z samego rana. swoja droga, drogi tutaj sa bardzo dobrej jakosci i moge jedynie je porownac do polskich nowiutenkich autostrad.

wyspy wschodniego wybrzeza pozegnalismy dzis o swicie. zarejestrowalam te 2h slonca, ktore sie przypadkiem wychylilo wczoraj sposrod wiecznie klebiacych sie chmur, kryjacych szczyty wysp i nie pozwalajacych wyschnac nawet suchym rzeczom..

te pare dni nas zmeczylo. poznalismy nowe zapachy zwiazane w wilgocia.. ja stracilam troche swoj naped, a wlasciwie w porownaniu z tym, co bylo w Bangkoku, to mam tego napedu o wiele mniej. blisko mnie jest to, co Jachu napisal na swoim blogu o podrozowaniu:
Patrzyłem na zjawiska, których kompletnie nie rozumiałem. Nawet nie starałem się ich pojąć. Bo i po co? Istnieją tylko po to, bym na nowo spojrzał na siebie. I to jest dla mnie za każdym razem tak bezcenne.

tak, to dla mnie tez bezcenne, doswiadczalam tego w Bangkoku, zachwycajac sie jak dziecko tymi wszystkimi kolorowymi palacami, swiatyniami ze szkielek (podziw dla tych ktorzy to skladali w kupe!!!), usmiechami Tajow ktore staly sie moim nauczycielem. przychodza tez momenty, kiedy zaczynam czuc ze cos mi nie pasuje, a cos pasuje. zalane powodziami wyspy mi nie pasuja, jedziemy na poludnie a tam tez leje. przeszla mi ochota na parki narodowe, bo pamietam swoje przygody z ssawkami (pijawkami) a tam ich by byla pelna obfitosc. za to na mysl o Chiang Mai (czemu mnie tam tak ciagnie? Maciek zaczal juz mowic ze dla mnie to jakies mityczne miejsce!) i pobliskich trekingach, wioskach gorali, suchej porze, pieknych parasolkach, ktorych jeszcze nie widzialam a juz czuje ich cien na mojej twarzy.. na mysl o tym miescie robi mi sie spokojnie. przedziwne! jakas intuicja czy emocjonalna odskocznia od parudniowej niewygody utkniecia na wyspach? w kazdym razie z wysp juz ucieklismy (najgorsze jest to, ze nawet nie sprobowalam snorkowania).

przepraszam za brak oszalamiajacych i kolorowych fotek, na ktore wiem ze czekacie, ale tu po prostu nie jest kolorowo tylko mokro (ewentualnie jest czasami zielono i to w ciekawym wydaniu: rosliny typu orchidee rosna tu na drzewach, przyssane do kory) a ja nie czuje napedu i robie mniej zdjec, mniej sie ciesze i mniej mam ochote pisac. czytam za to ciagle ciekawa ksiazke.

aahhh... ciekawe/nieciekawe, kolorowe/mokre, ostre/do zjedzenia.... niektore rzeczy sa "dla mnie" a inne "nie dla mnie".. "mnie, mi, ja" - w Polsce o wiele latwiej jest mi czuc sie wygodnie, bo otaczam sie rzeczami ktore sa "dla mnie" na dluzsza mete, gromadze je (chociaz uwieeeelbiam wyrzucac :D). tu jedyne co gromadze to to co mam na sobie i to co w plecaku. kiedy rzeczy mi zamokly czulam sie szczegolnie niepocieszona, to tak jakby ktos (deszcz, wilgoc) grzebal w moich bebechach ;). o wiele latwiej tutaj, w innej kulturze, dostrzec to, z czym sie utozsamiam, widac granice JA czasami ostre jak brzytwa.
pare slow o Hat Yai. opisywane jako "Bangkok poludnia" okazuje sie miastem podobnie zakorkowanym lecz mniej biznesowym - prosta przyczyna to zamykanie sklepow o godzinie 18! jedyne miejsce gdzie udalo nam sie zjesc to chinska restauracja, w ktorej posililam sie pyszna herbata i zjedlismy wybitnie miesne potrawy - Maciek kolejny raz byl zmuszony wybrac owoce morza. bylam pod wrazeniem menu: pletwa rekina, czarne jaja (czyje?!), pies w sosie wlasnym, wszystko co da sie wyjac z morza i pare innych rzeczy, ktorych nie zrozumialam a prawdopodobnie byly rownie egzotyczne. teraz tez widac tendencje do wczesnego zamykania interesow, bo w kafejce w ktorej wlasnie stukam wszyscy juz w pizamach, czad ;).
dzieki za komentarze :) swojsko mi na tym moim blogu jak Was czytam, bez Was to miejsce byloby puste pomimo notek. bardzo Wam dziekuje za obecnosc!!! :*

6 komentarzy:

Anonimowy pisze...

o Karwia! prawie Karwia :-D
Ola, to wie o co chodzi
Buziaki
iwakoz

Anonimowy pisze...

Łatwo powiedzieć - nie martwcie się:) Wygląda na to/ że tamta część świata oszalała: i ludzie/ i przyroda. Z przerażeniem słucham wiadomości.

To co piszesz i pokazujesz na fotografiach przynosi mi jedno skojarzenie: kalosze. Wysokie/ szczelne/ mogą być wesołe i kolorowe/ ale jednak kalosze. Może powinniście nabyć:)?

Pizamowa kafejka - super:)
p-a

ojciec pisze...

Uprzejmie donoszę, że wprowadziliście głębokie podziały w rodzinie (rodzinach?). Jedno stronnictwo "konserwatywne" z babcią Marysią i dziadkiem olesiem na czele optuje za Waszym natychmiastowym powrotem. Drugie "umiarkowane" (jedna plus pewnie druga mama) martwi się ale udaje zimną krew, chociaż czasami straszy jakimiś wiadomościami o tajfunach, powodziach i mordach w Bangkoku. Trzecia opcja "postępowa" (Zuzia plus ja)natomiast uważa, że jest to w
Wasza wielka przygoda. Może wiele rzeczy w tej chwili wydaje Wam się codziennych i męczących, a czasami nawet trudnych do zniesienia (dużo, dużo wody), ale taka podróż to ładowanie akumulatorów na całe życie. Nikt Wam tego nie odbierze.
A przy okazji...co z tą wyprawą na wodny targ?
ojciec
Ps.Niestety sms-y wysłane do Maciusia wracją.Mieliście w pierwszej kolejności jechć do Kambodży, a tu Malezja.Czy tam przypadkiem teraz nie pada?Całuję mocno.
Mama

Bartek pisze...

No mi się wydaje, że teraz w kambodży już mniej pada. Kilka dni temu były tam jakies powodzie (nawet część Tajlandii utonęło), ale teraz jest ok. Właśnie, czy to aby nie specjalnie jedziecie na południe, bo uwielbiacie deszcz, kalosze. Hmm, może celujecie, aby wrócić wcześniej, bo jak nniemam malezja jest jednym z najdroższych krajów na waszym szlaku i kasa się szybciej skończy... Deszcz, brak kasy...

W każdym bądź razie trzymam za was kciuki i jestem z wami tam daleko w Azji, czasami wyobrażając sobie, jakbym to ja tam był.

Zuzia was pozdrawia: mówi ba-ba, robi papa, sama staje w łóżeczku pełza po całym domu.

Anonimowy pisze...

Hej dzieki za info. Tak wybieralismy sie najpierw do Kambodzy, no ale kiepsko sie poczulem z mysla, ze odrazu pojedziemy do tak ciezkiego kraju jak Kambodzy, wiec pojechalismy na wyspy tajlandii odpoczac i sie wybyczyc. Ha, ha:) Oczywsicie strasznie sie tam wybyczylismy:) No i teraz dolaczyly zamieszki w Tajlandii, wiec czym predzej ucieklismy z Tajlandii i teraz jestesmy juz w Malezjii w Kuala Lumpur. Nie jest moze tutaj tanio, ale napewno taniej niz w Polsce, a i tak planujemy miedzy innymi wrocic wczesniej, ze wzgledu ze Tajlandie pewno ominiemy. Co do tej powodzi w Tajlandii co Bartku piszesz, to wlasnie byly te ulewy co nas nawiedzily na wyspie. Tu w Malezji jest juz nromalnie, pada ponoc godzine, pol dziennie i to raczej wieczorem, taka norma monusnowa czy klimatu rownikowego.
trzymka:)

Dzieki za wsparcia:)

yano pisze...

:)