czwartek, 20 listopada 2008

Bangkok - wnioski koncowe :)

wniosek koncowy brzmi: Bangkok to wcale nie, jak nazwa oryginalna wskazuje, Miasto Aniolow.. jego pawdziwa nazwa brzmi: Bangkok - Miasto Pudelkow, Ulic i Bajkowych Palacow. wszedzie, w hostelach, restauacjach, na ulicach, przy niektorych palacach.. sa pudelki. te male pieski nie sa tu jakos wydziwione, tylko obrosniete naturalnie. zapalalismy do nich przeogromna sympatia. ulice takze sa wszedzie i je lubimy znacznie mniej. w Bangkoku panuje wieczny korek a ulice maja po 2 lub 3 pasy w 1 strone. wielki plus dajemy za to za kwiaty i drzewa w doniczkach, wetkniete gdzie sie tylko da na chodnikach.

rano wybalismy sie do Pantip Plaza - wiezowca opanowanego doszczetnie przez handel elektroniczny. zasililismy sie tam w niezbedne ladowatki , a przy okazji zapoznalismy sie z najnowszymi nowosciami w promocyjnych cenach. moje wazenia - duzy, wcale nie duszno (az sie zdziwilam), niezly ubaw. targowanie ceny aparatu fotograficznego z Tajami to swietny ubaw - wszyscy prawie zrywalismy boki, podajac kolejne ceny ;))

oto wnetrze:

a oto fotka sprzed wejscia:



teraz odpowiem na Twoja prosbe, Yano Jachu :). dzieje sie we mnie duzo dobrych rzeczy. jestem tu nadzwyczaj spokojna, radosna, odnajduje spokoj w tlumie a mysli mam dosc jasne. na samym poczatku, gdy tu przylecielismy, KOMPLETNIE nie wiedzialam po co tu przyjechalam. i nie przeszkadzalo mi to. i nadal nie przeszkadza, bo nadal traktuje to jako bycie otwarta i to poczucie, ktore rownie dobrze mogloby byc niewygodnym uczuciem zawieszenia w prozni, okazuje sie byc tworcza pustka. tyle, ze teraz, po paru dniach, powoli widze co moge z tego miejsca wyniesc (opocz nowych ciuchow i olejku do masazu ;). Tajowie mnie inspiuja, duzo sie usmiecham a im wiecej sie usmiecham, tym wiecej ktos sie usmiecha i tym wiecej ja sie usmiecham w sobie. wiecej moze napisze po drodze.

a poza tym to znajdzcie mnie :) :

swoja droga, to bardzo psychologiczne zdjecie ;)
zagadka : w czym/kim sie odbijam?

moj stan ducha moze tez wyrazic to zdjecie, ktore dzisiaj zrobilam na terenie palacu Wat Phra Kaew.

i to tez:



ale przede wszystkim to ;P :


;)

bylismy dzis tez w sasiednim do swiatyni Wielkim Palacu, w ktorym krol Tajow otworzyl mozliwosc zwiedzania. wszystkie tego typu budowle sa zbyt duze, by zmiescic sie w naszych malych aparacikach (i glowach). osobiscie czuje sie w takich miejscach jak w bajce, ogarnieta milym zachwyceniem, wrzucona w ogomny kalejdoskop z kolorowymi szkielkami, wymiksowana wsrod tych szkielek jak w shake'u i pozostawiona w migotliwym upojeniu ;)).

po tych 2 totalnie kolorowych i bajkowych miejscach, udalismy sie na druga strone ulicy i wmieszalismy w tlum rozweselonych i z lekka natchnionych Tajow. okazalo sie, ze jest tam ogromna wystawa zdjec jakiejs pani z rodziny krolewskiej oraz niezla wyzeka ;)

przykladowo, sprzedawali jajowe:

na sam koniec dnia poplynelismy tramwajem wodnym do dzielnicy chinskiej, tzw. Chinatown. odnioslam wrazenie, ze klimat tego miejsca jest inny niz tajskiego centrum Bangkoku. nie czulismy sie juz tak bezpiecznie i przyjaznie, moze dlatego, ze Chinczycy nie szczerzyli sie do nas jak reszta tego miasta i bylo tam duzo ciemnych zaulkow. za to stala sie rzecz bardzo ciekawa... pewna stara juz Chinka patrzyla na mnie w tym ogromnym tlumie i skladala dlonie w gescie pozdrowienia. patrzyla dlugo, zbyt dlugo jak na europejskie standardy psychologiczne, tzn. okolo 20 sekund. patrzylam na nia rowniez, rowniez sie sklaniajac, patrzylysmy na siebie spokojnie. bylam troche oniesmielona. pare chwil pozniej lapalismy bezskutecznie taksowke do domu. nagle podeszla do mnie inna Chinka i pacnela mnie po rece. nie wiedzialam o co chodzi. odeszla z powrotem do sklepu, z ktorego wyszla. moze chodzilo o pobliskich policjantow? pojecia nie mam. jeszcze pare chwil pomeczylismy sie ze znajdowaniem transpostu i pojechalismy do domu. juz w taksowce przestalo mnie bolec cos, co dlugo dlugo mnie juz boli w miednicy (prawdopodobnie korzonki ale cholera wie). w hostelu nie bylo po tym sladu. nie wiem o co chodzi ale badzo dziekuje w kazdym razie, ze juz mnie nie boli. normalnie "jak reka odjal".....

oto Chinatown z dzisiejszego wieczoru:

dzis zdarzyla sie tez jeszcze jedna rzecz, ktora szczegolnie mnie wzruszyla. niektorzy z Was wiedza, ze nie przejde obojetnie obok muzykujacej osoby. w pewnym momencie wylonila sie z tlumu melodia i spiew kobiety. poczulam cos szczegolnego, odwrocilam sie i zobaczylam niewidoma Tajke z uwieszonym na szyji magnetofonem i mikrofonem. spiewala do muzyki, ale to nie byla tylko melodia. stalam tam wryta w chodnik po uszy, ze lzami w oczach, chlonac jak gabka te wszystkie emocje, ktore wyrazala dzwiekiem. niesamowita sprawa po prostu....

tak wiec dzien konczy sie tajemniczo i niesamowicie. idziemy zaraz spac, majac nadzieje, ze dzis jednak uda sie nam usnac przed 1 w nocy (resztki zmiany czasu). wiemy tylko, ze jutro spadamy na wyspe Ko Samet na pd-wsch od Bangkoku. osobiscie polubilam Bangkok. jutro rano powiemy mu pa-pa.


ps. przepraszam, ze wpowadzilam Was w blad w poprzedniej notce. fragment na temat lezacego zlotego Buddy napisalam niezgodnie z prawda. nie jest to Recovering Buddha tylko Reclining Buddha, Budda w stanie umieania. poprawione info jest juz w okolicach zdjec Buddy w poprzedniej notce.
ps2. tym azem nie zamieszczam fotek zarcia ale nadal mi bardzo smakuje :P

7 komentarzy:

Bartek pisze...

Super, że wam sie tak podoba. Mnie też ciągnie do Tajlandii kolejny raz, bo ostatnim razem to prawie nic nie zobaczylem siedzac z 7 dni w Hotelu pod Bangkokiem. Zazdroszcze Wam żarcia, bo chyba w Tajlandii jadłem najlepsze żarcie (i bez staczki ;-). Jestem też ciekaw na ile dni starczy Wam zapalu z taka dokladnoscia opisywanie i tak czesto Waszek podrozy (oby tak czesto, jak dotychczas). Zdrówko dla Was i Buziaki ode mnie, Moni i Zusi.

kozica! pisze...

hej Bartek :) zapisywanie wazen zalezy od dostepu do internetu. tutaj w Asha Guesthouse w Bangkoku mamy go za darmo. mam tez czas na zrzucanie zdjec, nie musze sie spieszyc. nie wiem jak bedzie z cenami kafejek i dostepem do usb w innych miejsacach.
mi starcza zapalu do samego podrozowania, Macka trzeba lekko reanimowac ale mysle, ze jestesmy na dobrej drodze. tzymajcie kciuki!!!! dzieki za pozdrowienia od rodzinki ;) sciskamy!

Anonimowy pisze...

Hej Wam!
właśnie przekopiowałam relację dla Dziadków, dodałam kilka Wielkich liter i zdjęcie roztańczonej Olo-Tajki na tle roztańczonych figur :)
Fajne klimaty, pozdrawiamy i życzymy dalszych barwnych i miłych wrażen.
iwakoz &Co

yano pisze...

:)

ojciec pisze...

Witam!
Jeżeli wybieracie się do Ayutthaya to musicie koniecznie zobaczyć po drodze mauzoleum twórcy państwa Tajów Naresuana. Jak tam trafiliśmy z Bartkiem to oniemieliśmy - coś z tysiąc ceramicznych figurek kogutów wokół budowli.Jeżeli możecie to kupcie mi dwa odcinki filmu o Naresuanie - nazywa się chyba "Naresuan Jest Wielki".
Druga atrakcja to wodny targ. Spędziliśmy na nim ponad pół dnia w towarzystwie Japończyków i wszyscy byli zachwyceni. Polecam takie wielkie grejtfuty (zapomniałem jak się nazywają). Mają zupełnie inny smak niż w Polsce. No i niewątpliwą atrakcją są wielkie prażone robale i różne inne robactwo wielkości myszy podane na dużych półmiskach.
pozdrawiam
ojciec

Anonimowy pisze...

Chciałaś śniegu w Polsce - no to go mamy. Na szczęście jeszcze nie w Wwie.
Niesamowita jest ta architektura (a raczej jej detal) z Waszych zdjęć. Te lusterka i mozaiki - jakie kolory! Jak to się musi mienić w słońcu...Rozkoszny kicz (mierząc europejską estetyką). Uściski
P-a

Anonimowy pisze...

witaj Olu (i Maćku)
aż mi się chce tam jechać ;) ale póki co, najpierw wyleczę gardło
pozdrawiam i życzę prostych dróg poza zakrętami
T.